Tak dawno nie pisałam, że wydaje mi się, że moje palce nie będą niedługo potrafiły ciskać w odpowiednie klawisze. Mój mózg nie wyda odpowiednich rozkazów i słowa, które tak lubiły ze mnie płynąć, zablokują się nagle przez moje nieangażowanie. Nie uważam, że to co piszę, ma jakieś szczególne znaczenie, czy większą wartość literacką czy psychologiczną, jednak gdzieś w tle czai się w mnie nadzieja, że kiedyś będę w stanie napisać książkę. Prawdziwą, dobrą książkę, jaką sama chciałabym przeczytać.
Czasami zastanawiam się, jak to jest... utarło się, że artyści mają chwiejną osobowość, a najłatwiej piszę im się w bólu i żalu. Zastanawiam się nad tym, bo to chyba dotyczy też mnie, kiedy układa mi się w sprawach sercowych, ciężko mi pisać, pomysły nie przychodzą tak chętnie, a może to tylko brak czasu na to wpływa. Broń Boże, to nie znaczy, że teraz moje sprawy idą w złym kierunku, wręcz przeciwnie. To też przyczyna, dla której próbuje nauczyć się pisać w miłości. Większość moich tekstów była skupiona na cierpieniu, fizycznym czy też psychicznym. Pisanie nie stawiało mi granic, pozwalało na wyrzucenie z siebie wszystkich złych emocji, nie raz pewnie ratowało mi tyłek. Pozwoliło mi się otworzyć, na świat, na to, że moje emocje nie są złe czy niepotrzebne. Nawet żal, nienawiść i złość są częścią nas, nie możemy się ich wyprzeć, wtedy tylko je spotęgujemy. Jednak czasem tak trudno nam je zaakceptować. Trudno jest się pogodzić, wybaczyć.Komuś, światu, a przede wszystkim samemu sobie. Przyznam się szczerze, że z niektóre sprawy nadal sprawiają mi ból i czasem nadal ciężko jest oddychać, ale jest też moje największe szczęście, którego nigdy w życiu się nie spodziewałam, nawet nie chcę mówić, że było to zaskoczeniem, to było niemożliwością, a teraz jest i trwa. Mój chłopak. Po wszystkich moich ekscesach, zawirowaniach, popapranych lata życia, nie liczyłam na to, że spotkam prawdziwą miłość, ba. Przestałam w nią wierzyć, sądziłam, że zostanę sama i będę się bawić, jak bardzo się myliłam. W jednym momencie, chwili, ułamku sekundy pojawił się cud, mój prawdziwy cud. Pamiętam jak na początku wakacji, w chwili całkowitego załamania, kiedy płakałam i wyłam z rozpaczy, poprosiłam Boga o jakiś cud, o zmianę, o kogoś kto pomoże mi się podnieść. Po jakimś czasie poznałam swojego obecnego chłopaka, a po paru miesiącach zrozumiałam, że moja prośba została wysłuchana i spełniona. Nie wiem czy można tak mówić o ludziach, ale zawdzięczam mu bardzo wiele rzeczy i wiem, że gdyby nie on, jego miłość, różnie mogłoby ze mną być. Przyznaję się otwarcie, nie umiałam sobie radzić sama ze sobą. Powoli to zmieniam, nie będę oszukiwać, nie jest to takie proste, są lepsze i gorsze dni, ale staram się żyć i myśleć inaczej, jeszcze nie umiem tak pozytywnie jak kiedyś, ale chociaż mam motywację do nauki. Dziwne jak szybko wszystko się zmienia, dni lecą nam przez palce, nie mam pojęcia, gdzie podziały się ostatnie dwa lata mojego życia. Bałam się zmian, ale one przyszły same, nikt nie pytał mnie o zgodę, wniosły lepsze, te zmiany stworzyły nowszą, lepszą mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz