niedziela, 3 września 2017

'You said that we would always be'


"Najpiękniejszym prezentem, który możemy dostać (nie tylko w Walentynki) jest człowiek, który jest. Który daje swoją obecność. Który odbiera telefon. Który dotrzymuje słowa. Każda miłość zaczyna się od obecności i do obecności się sprowadza."
— 8ipol.com

 Wchodząc od czasu do czasu na tego bloga, uświadamiam sobie, jak wiele się zmieniło i ile jeszcze zmienić może. Nie chce porównywać, wyciągać wspomnień czy podsumowywać wcześniejszych lat. Jestem dzisiaj tutaj, bo zapomniałam powiedzieć wiele rzeczy. Zapomniałam przyznać się do paru osiągnięć, które dzisiaj pieką mnie w oczy.
 Dostałam się na studia w Anglii, taaak.. za parę tygodni będę już studentką University of Leicester -w tym momencie tylko głośno wzdycham- pamiętam jak kilka miesięcy temu skakałam pod sufit, kiedy dostałam wyniki IELTS bądź mojej matury, kiedy mogłam mówić "Olka zrobiłaś to, dostałaś się!". Dlaczego dziś zamiast radości wkrada się strach i ból? Jestem dumna, że osiągnęłam tyle na poziomie edukacyjnym, nie mogę powiedzieć, że nie jestem z siebie zadowolona. Tak, tutaj zaraz pojawi się słynne 'ale' i wszystko zostanie rozłożone na części pierwsze. Od radości do płaczu. 
 Jest podniecenie nowym doświadczeniem i strach, wielki strach o to czy sobie poradzę, czy dam radę z moim angielskim, czy przełamię swoje bariery, czy tam wytrzymam. Milion pytań o moje przyszłe życie, obowiązki, szkołę. Czuję się jak małe, paroletnie dziecko, które musi iść do przedszkola i jest przerażone, że nagle jego bezpieczne miejsce przy rodzicach, w cieplutkim domu, zostaje mu wydarte na to kilka godzin dziennie, a jakby na wieczność. 
 Wydaje mi się, że gdybym bała się tylko o to byłoby łatwiej, przecież zawsze jakoś sobie radziłam. Jednak oczy pieką mnie dzisiaj, bo myślę o tym, co muszę zostawić, o kimś. Trudno jest uzmysłowić sobie, że za jakiś czas nie będę widywała go codziennie, nie będę mogła się przytulić po ciężkim dniu.  Nie będzie mnie gilgotał i szczypał. Ja nie będę denerwować się, że jak zwykle jest spóźniony na kolacje. Przez ostatni rok, spędzaliśmy ze sobą praktycznie każdy dzień, nasze przerwy nigdy nie były dłuższe niż tydzień. A teraz... teraz są wizje wspólnych weekendów co jakiś czas, spędzanych w biegu między samolotami. Przeraża mnie to, że człowiek szuka drugiej osoby tyle czasu, wiele musi przeżyć, znieść. Musi poznać setki, tysiące ludzi, mieć złamane serce kilka razy, przepłakać setki wieczorów zanim znajdzie kogoś, kto po prostu jest. Kto wzmaga w nas uczucie, że będzie stale. Nie jest wyjątkowy, tak jak i my, robi błędy, krzywdzi, denerwuje, ale kocha i my też kochamy z całym bagażem wad i zalet, całość, bezpodstawnie i nie oczekując za to oklasków. A potem pyk,bam, pifpaf i nagle trzeba się rozdzielić. Trzeba prze bookować plany wspólnej przyszłości na później. Trzeba zaplanować loty na najbliższe kilka miesięcy. Trzeba  będzie iść w nowe miejsca samemu bądź stare wspólne grono, bez tej drugiej połówki. Trzeba będzie żyć za dwoje, we dwoje, osobno, razem. 
Czego najbardziej się boje? O matko, chyba wszystkiego, pożegnania, rozłąki, samotności, odpowiedzialności, rozmów przez skype, wieczorów z dziewczynami, weekendów bez niego, złości, kłótni, zazdrości, żalu, odległości, bezsilności, braku dotyku, a w końcu przyzwyczajenia do nieobecności. 
 Boję się, że któreś z nas nie wytrzyma, presji, wymagań, rozłąki. Boję się, że nie będzie chciał zostawić swojego życia dla mnie i zamiast weekendów, a wreszcie przeprowadzki, zostanie unikanie i wymówki. Co mam powiedzieć. Jestem przerażona, że teraz ten związek będzie trudniejszy, będzie o wiele więcej od nas wymagał i każdy jego moment będzie ulotny. 

"Kiedy na nią patrzę, myślę wyłącznie o tym, że pewnego dnia nie będę już mógł jej oglądać."

Zastanawiam się, jak mam skupić się na szczęściu i wyznaczaniu planów na przyszłość. Wiem, że to jedna rzecz, która potrzebna nam jest by przetrwać. Dołując się i wymyślając czarne scenariusze, podświadomie zniszczymy to, co jest między nami. Dlaczego choć to wiem, nie umiem robić tego co trzeba?
 Mówią "wystarczy chcieć", "wystarczy kochać". Kocham go, tylko tyle, dla mnie aż tyle. 


You said you’d follow me anywhere
But your eyes tell me you won’t be there

I’ve gotta learn how to love without you
I’ve gotta carry my cross without you




czwartek, 9 marca 2017

That I'm yours



Tak dawno nie pisałam, że wydaje mi się, że moje palce nie będą niedługo potrafiły ciskać w odpowiednie klawisze. Mój mózg nie wyda odpowiednich rozkazów i słowa, które tak lubiły ze mnie płynąć, zablokują się nagle przez moje nieangażowanie. Nie uważam, że to co piszę, ma jakieś szczególne znaczenie, czy większą wartość literacką czy psychologiczną, jednak gdzieś w tle czai się w mnie nadzieja, że kiedyś będę w stanie napisać książkę. Prawdziwą, dobrą książkę, jaką sama chciałabym przeczytać.
Czasami zastanawiam się, jak to jest... utarło się, że artyści mają chwiejną osobowość, a najłatwiej piszę im się w bólu  i żalu. Zastanawiam się nad tym, bo to chyba dotyczy też mnie, kiedy układa mi się w sprawach sercowych, ciężko mi pisać, pomysły nie przychodzą tak chętnie, a może to tylko brak czasu na to wpływa. Broń Boże, to nie znaczy, że teraz moje sprawy idą w złym kierunku, wręcz przeciwnie. To też przyczyna, dla której próbuje nauczyć się pisać w miłości. Większość moich tekstów była skupiona na cierpieniu, fizycznym czy też psychicznym. Pisanie nie stawiało mi granic, pozwalało na wyrzucenie z siebie wszystkich złych emocji, nie raz pewnie ratowało mi tyłek. Pozwoliło mi się otworzyć, na świat, na to, że moje emocje nie są złe czy niepotrzebne. Nawet żal, nienawiść i złość są częścią nas, nie możemy się ich wyprzeć, wtedy tylko je spotęgujemy. Jednak czasem tak trudno nam je zaakceptować. Trudno jest się pogodzić, wybaczyć.Komuś, światu, a przede wszystkim samemu sobie. Przyznam się szczerze, że z niektóre sprawy nadal sprawiają mi ból i czasem nadal ciężko jest oddychać, ale jest też moje największe szczęście, którego nigdy w życiu się nie spodziewałam, nawet nie chcę mówić, że było to zaskoczeniem, to było niemożliwością, a teraz jest i trwa. Mój chłopak. Po wszystkich moich ekscesach, zawirowaniach, popapranych lata życia, nie liczyłam na to, że spotkam prawdziwą miłość, ba. Przestałam w nią wierzyć, sądziłam, że zostanę sama i będę się bawić, jak bardzo się myliłam. W jednym momencie, chwili, ułamku sekundy pojawił się cud, mój prawdziwy cud. Pamiętam jak na początku wakacji, w chwili całkowitego załamania, kiedy płakałam i wyłam z rozpaczy, poprosiłam Boga o jakiś cud, o zmianę, o kogoś kto pomoże mi się podnieść. Po jakimś czasie poznałam swojego  obecnego chłopaka,  a po paru miesiącach zrozumiałam, że moja prośba została wysłuchana i spełniona. Nie wiem czy można tak mówić o ludziach, ale zawdzięczam mu bardzo wiele rzeczy i wiem, że gdyby nie on, jego miłość, różnie mogłoby ze mną być. Przyznaję się otwarcie, nie umiałam sobie radzić sama ze sobą.  Powoli to zmieniam, nie będę oszukiwać, nie jest to takie proste, są lepsze i gorsze dni, ale staram się żyć i myśleć inaczej, jeszcze nie umiem tak pozytywnie jak kiedyś, ale chociaż mam motywację do nauki. Dziwne jak szybko wszystko się zmienia, dni lecą nam przez palce,  nie mam pojęcia, gdzie podziały się ostatnie dwa lata mojego życia. Bałam się zmian, ale one przyszły same, nikt nie pytał mnie o zgodę, wniosły lepsze, te zmiany stworzyły nowszą, lepszą mnie.